Szukam wejścia. Miało być bezproblemowe. Obchodzę budynek dwa razy i znajduję jedynie dziurę w murze wielkości piłki do koszykówki. "-Jakieś jaja" - myślę sobie. Ubrudzić się to nie kłopot, gorzej jak utknę w połowie. Ale przecież nie zrezygnuję, skoro przyjechałam tu specjalnie taki kawał drogi. Wrzucam plecak do środka i gramolę się przez wyłom. O dziwo, nie było to trudne.
Kościółek miły i przytulny. Zachowały się organy, co wprawia mnie w osłupienie, jakim cudem nie zostały rozkradzione ani zniszczone. Jak włączy się tryb detektywa to można znaleźć wiele interesujących detali jak polichromie w kształcie śnieżynek czy niemieckie gazety. Wejście na górę lada dzień zawali się pod swoim ciężarem i przestanie istnieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz